Różne przykre rzeczy można powiedzieć o Latynosach, już to że lubią hałaśliwą muzykę, już to że likwidują turystów za krzywe spojrzenie, ale kiedy obok tortilli pisze pięć soli, czy peso czy kecali, to po spożyciu tejże wspomniana piątka pokrywa rachunek.
Jakież było zdziwienie Kwadrata, który kiedyś niepostrzeżenie dla siebie przekroczył granicę świata jasnych reguł i zabójczych wąsów, by na karaibskiej wysepce zamówić sobie homara. Spytał był pana grillującego kraba ile ów kosztuje, usłyszał że 30 belizyjskich dolarów (z wizerunkiem królowej Elżbiety, dla Irlandczyków – zimnej Lizzy, dodaję od siebie) zdecydował, że go stać, spożył i wyciągnął portfel. Usłyszał, że oprócz trzech dych musi dopłacić ichniejszy VAT. Stanowczo odmówił, palnął wykład o umowie ustnej w warunkach wolnego rynku, a na końcu bodaj wspomniał, że w Polsce za taki numer Państwowa Inspekcja Handlowa wyprowadza restauratora w kajdankach. No, może nie wspomniał, ale powinien.
Jakie to szczęście, że Kwadrat nie wybrał się z nami do Stanów, a wypożyczalni aut w szczególności. Rachunek za wynajem przypomina nasz za elektryczność: opłata podstawowa, przesyłowa, za wystawienie faktury, opłata bo tak, ubezpieczenie od tego, od śmego, podatek stanowy, lokalny i taki specjalny od wynajmu, dla przyjaciół – akcyza.
Chyba dostałby zawału, no raczej, a na pewno musielibyśmy przemierzyć od Niagary po Florydę piechotą, bo do rowerów też lokalny doliczają.
Jeśli przeżyłby zawał, na pewno dobiłaby go amerykańska kultura napiwku. Obecnie wygląda to tak, że po prawie każdej sprzedaży podtykają ci pod nos tablet z opcją wyboru: 18%, 20%, 25%. Nawet w fastfudach. 25%!? Za podanie bułki?
Szczytem absurdu był napiwek, jaki musiałem uiścić Z GÓRY za przejażdżkę po bagnach Florydy. Miało to pewien perwersyjny sens, wycieczka niosła ryzyka, przewodnik mógł mnie przypadkiem utopić, niechcący wkręcić w śmigło swojej łódki lub z irytacji rzucić na pożarcie aligatorom, ale to przecież nie powód, żeby stracił należny mu napiwek, nieprawdaż?
Szczytem jest taka opcja na rachunku, gdzie już po cichu wliczono napiwek. Np. Niektóre restauracje za grupy większe niż np. Dwie osoby, napiwek traktują jako obowiązkowy, wiec jest on doliczony już do wydrukowanego rachunku, zwykle oznaczony jakimś nierozpoznawalnym akronimem, ale pod spodem figuruje nadal miejsce na napiwek, i dla wygody zwykle zaznaczono również ile standardowe 15% od tego rachunku powinno wynosić.
PolubieniePolubienie
Hardcoded tip na rachunku???? Uciekłem (najwyżej kilka razy) aby nie płacić napiwku ale w tej sytuacji ucieczka na nic…
Pro tip: jeśli knajpa ma valet parking to jest to zasadzka. Kelnerka zdybała mnie przed knajpą kiedy czekałem na furę i z wzrokiem mechagodzilli postawiła mi zarzut, który zatopiłby Queen Elizabeth: nie zapłaciłeś napiwku.
Po czym przesłuchała mnie szybko: czy byłeś zadowolony? Niestety nie byłem. Na co ona wyjaśniła: jeśli nie byłem niezadowolony to nie mogę nie dać napiwku. Dałem.
PolubieniePolubienie
Poprawka: „czy byłeś niezadowolony” – miało być
PolubieniePolubienie
Aż trudno się do tego odnieść. Dla uspokojenia obejrzę jakiś film o zagładzie Ameryki, np. San Andreas. Albo 2012.
PolubieniePolubienie