Kojarzycie scenę, w której strumień powietrza z kratki wentylacyjnej podwiewa sukienkę Marylin Monro? Jest to powietrze z czeluści metra, wyziew o nieokreślonym acz dojmującym zapachu, którego elegancko nie widać na ekranie, ale którego nie da się ominąć w rzeczywistości. Nie będę snuł domysłów co do składowych tegoż, poprzestanę, że będąc partnerem M. poprosiłbym ją po takim podwianiu o wizytę w gabinecie, a już na pewno o solidną kąpiel.
Wyspa Manhattan to środowisko niemal kompletnie zabetonowane, z definicji nieprzyjazne człowiekowi. Prawdziwego Manhattanu oczywiście nie zwiedziliśmy, spacerowaliśmy po ulicach, odwiedzaliśmy muzea, a nawet teatr, tymczasem życie toczy się wewnątrz korporacyjnych biurowców. Turysta może snuć przypuszczenia, cóż tam się wewnątrz dzieje, ale chyba coś wspaniałego, skoro co dzień w korkach ustawia się masa ludzi, żeby dostać się do środka.
Manhatański beton ma jedną wyrwę w postaci Central Parku, połaci zieleni w środku miasta, którą warto byłoby skopiować kiedyś w Warszawie, na miejscu po Pałacu Stalina.
W CP znajduje się najsłynniejsze zoo świata, znane ze zwierząt, które uciekły z niego na Madagaskar. To najprawdziwsza prawda, naocznie stwierdziliśmy z synem brak lwa, żyrafy, hipopotama… właściwie niewiele jest, a bilet jak do prawdziwego zoo. Emocje, których brak w zoo, pojawiają się po zachodzie słońca, kiedy z zakamarków wypełzają zamieszkujące Park szczury.
Waniajet w całym NY i w okolicach. Nasze okolice były naprawdę ok, tu bank, tam szkoła, hipsterskie bary… kamieniczki jak z Bill Cosby show. A jednak. Z tydzień główkowaliśmy, dlaczego, skoro jest tak ok, to jest tak bardzo nie ok?
Szereg powodów… po pierwsze kable elektryczne, dyndające ze słupów i szpecące zadbane fasady. Po drugie zieleń… w stanie opłakanym, jakieś skrofuliczne gałązki, okraszone ostatnim listkiem hrabiego Barry Kenta, bodajże szpetniejsze od wspomnianych kabli. I wreszcie śmieci, wystawione przed domy w szeregu koszy, wiadomix, segregacja, ale każdy brzydki i z każdego wali.
I tak o. W silnym kontraście do Ameryki wielkomiejskiej pozostaje wieś, plenery jankesi mają przepiękne, miasteczka – jak Warsaw w upstate NY zielone i zadbane, ale leniuch junior zawsze marzył o studiach i pracy w wielkim amerykańskim mieście i to marzenie udało nam się zabić. Drogo, ale warto.
He he he, to to. Dokładnie tak. Pamiętam jak mi osobiście, wiele już lat temu, to Centrum Wszechświata, ten Pępek Uniwersum zbrzydł był i ześmierdł wskutek osobistego doświadczenia, jakże dalekiego od scenerii z hollywoodzkich filmów. Uratowałeś młodego!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ta kiecka Marilyn to podmuchem antycznego systemu ogrzewania zostąła podwiana – tak że luz … jej podwozie nie ucierpiałoby.
PolubieniePolubione przez 1 osoba