Jeszcze w poniedziałek beztrosko ściągałem sobie z torrentów co smakowitsze filmy, a dzisiaj już nie, skończyło się rumakowanie.
Nic nie ściągam i mało prawdopodobne że zacznę i bynajmniej nie dlatego, że dzielnicowy na wniosek Warner Bros zabrał mi komputer.
Bo nie zabrał.
Po prostu odezwał się do mnie kolega z dzieciństwa z pytaniem, czy nie dołączyłbym do jego netfliksowej rodziny. Z, pewną, hm, partycypacją z mojej strony. Ofertę zdecydowanie odrzuciłem, nie będę przecież płacił za coś, co mogę ściągnąć sobie za darmo, nieprawdaż. Byłoby to, pomijając inne kwestie, zachowanie z gruntu niepolskie. Płacę co prawda za muzykę ze spotify, ale robię to dla dziecka, znajomych i dzieci znajomych, którzy należą z kolei do mojej spotyfajowej rodziny i dźwigają część opłat oraz grzechu sprzeniewierzenia się kodeksowi pirata. I Polaka.
I tu sobie przypomniałem:
Chwila chwila, Kwadrat, a czy tymczasem nie słuchasz mojego spoti? I czy przypadkiem nie zalegasz od przedpandemii?
– zwróciłem się do kolegi z retorycznym pytaniem, bo jasne, że słucha i jasne, że zalega.
Po krótkich targach dałem mu jeszcze dostęp do amazon prime, takiej bieda rury z filmami, którą dorzucają w promocji do wołowiny w osiedlowym mięsnym. I przy podobnych okazjach. Ale tego mu nie mówiłem, niech się cieszy, że nie oddał swojego netfliksa całkiem darmo.